Bohaterowie nie mają imion i nazwisk. To przywodzi na myśl przypowieść o miłosiernym Samarytaninie. W niej postaci określono za pomocą pozycji społecznej lub pochodzenia: kapłan, lewita, Samarytanin.
W Archipelagu Psa jest podobnie. Występują: Starucha, Mer, Nauczyciel. Tylko nieliczni zostali obdarzeni imionami: Łucznik, Ameryk, Mila - to akurat osoby, które mają wielki wpływ na wydarzenia, choć nie one podejmują kluczowe decyzje. Można by rzec, że stają się narzędziami w rękach wielkich decydentów.
Na ich wyspie któregoś dnia pojawiają się nielegalni imigranci. Nie ma problemu, czy ich przyjąć. Przybysze są bowiem martwi – morze wyrzuciło zwłoki na plażę. Jest problem z tymi zwłokami, bo skandal mógłby zaszkodzić ważnym interesom. A trupy często budzą zainteresowanie prowadzące do skandalu. Trzech czarnoskórych mężczyzn można pochować, uruchomić odpowiednie procedury, zawiadomić władze, przeprowadzić śledztwo… a można po prostu wrzucić do przepaści - wyspa jest skalista. Ale sprzątnięcie zwłok z publicznego widoku to początek, a nie koniec problemów.
Mówi się że dopiero w sytuacjach granicznych okazuje się, kto jest człowiekiem, a kto nie zasługuje na to miano. Autor Archipelagu Psa świetnie połączył kwestie moralne z wciągającą akcją. Napięcie rośnie z każdym rozdziałem. W ludziach budzą się demony, uciec trudno - akcja przecież toczy się na wyspie (to jeden z symboli w tej książce). Skoro nie ma ucieczki, trzeba podejmować decyzje, gdzie jest dobro, a gdzie zło i po której stronie stanąć. Nie wszyscy są tam, gdzie biblijny Samarytanin.
Czyta się z zapartym tchem, a po odwróceniu ostatniej strony jeszcze długo jest o tym myśleć.
Philippe Claudel, Archipelag Psa, tłum. Beata Geppert, Kraków 2020
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz