Jest książka nosząca taki tytuł. Jej autorka to nauczycielka akademicka. Tacy ludzie – słusznie lub nie, to temat na inną dyskusję – kojarzą się z przynudzaniem. Dlatego po przeczytaniu pierwszych dwudziestu stron zajrzałam do internetu – musiałam się upewnić, czy Janina Bąk naprawdę ma coś wspólnego z nauką. Pisze bowiem, jakby była stand-uperką albo autorką tekstów do kabaretu. Już napis na okładce wydaje się dziwny. W środku książki jest podobnie. Tytuły rozdziałów są takie: Skąd wiemy, że owca rozpoznałaby na ulicy prezydenta? Czy jak wsadzimy głowę do lodówki, a nogi do piekarnika, to będzie nam w sam raz? W środku rozdziałów pełno żartów i aluzji oraz anegdot.
Mnie najbardziej wciągnęła ta o studencie socjologii, który w ramach badań naukowych chciał poznać środowisko gangu narkotykowego. W tym celu udał się do zajmowanego przez przestępców pustostanu na odludziu. Wcześniej przygotował specjalną ankietę i zamierzał poprosić o jej wypełnienie. Czy przeżył? – przeczytajcie sami. Ta anegdotka nie jest tylko dla ubarwienia opowieści. Autorka posługuje się nią, aby pokazać czytelnikowi, na czym polegają badania etnograficzne. W ten sposób tłumaczy się skuteczniej niż w najlepszym haśle z encyklopedii.
Niech Was jednak nie zwiedzie otoczka – ta lekka powłoka kryje w sobie całkiem poważną treść. Uczy rozsądku w podchodzeniu do wyników badań, szczególnie tych krzyczących sensacyjnymi tytułami w internecie. Co więcej, zaleca nieufność nawet do wykresów – okazuje się, że za ich pomocą można manipulować odbiorcą. W przystępny, dowcipny sposób tłumaczy podstawowe mechanizmy nauki. Pokazuje, skąd się wzięły szkodliwe mity – na przykład o związku autyzmu ze szczepionką przeciw odrze, śwince i różyczce. Przypomina, że jeśli dwa zjawiska sąsiadują w czasie i przestrzeni, to jeszcze nie dowód, iż jedno jest skutkiem drugiego.
Ta lektura pozwala zrozumieć, że rzeczywistość bywa skomplikowana. Dzięki takim książkom łatwiej przeciwstawiać się antynaukowym mitom, przesądom i – nazwijmy rzecz po imieniu – głupocie. Być może w czasach wszechobecnej rozrywki właśnie tak należy popularyzować wiedzę.
A jak z tą czekoladą – ile trzeba jej zjeść, by dostać Nobla? Tego nie zdradzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz